Jak ludzie dawali radę w średniowieczu?

To pytanie zadaję sobie od zeszłego wtorku. Bo to właśnie wtedy dość brutalnie dotarło do mnie jaką my - ludzie współcześni mamy wygodę z tymi wszystkimi zdobyczami techniki i postępu. Żeby mieć światło nie musimy używać świec i martwić się czy nie zgasną, wystarczy podejść do ściany, wcisnąć włącznik i już jest. Po bólu. Jedzenie się nam nie psuje, gdyż mamy lodówki, kuchenki mamy z czterema palnikami, a nie ognisko i można byłoby tak wymieniać bez końca. Jednak jak cudownym wynalazkiem jest telefon komórkowy można się przekonać tylko wtedy gdy go zabraknie. A brakuje go zawsze w złych momentach.

Miałam na 8:00 do pracy, więc brat mnie podrzucił. Żeby nic mi przypadkiem nie zginęło z szafki w szatni wszystko zostawiłam u brata w samochodzie. Mówiąc wszystko mam na myśli telefon, dokumenty, portfel, torebkę. Oczywiście łącznie z kurtką, bo przecież strzeżonego Pan Bóg strzeże! Zadowolona, z jedzeniem na każdą przerwę poszłam sobie pracować. Brat miał po mnie przyjechać na 17:00, bo do tej godziny miałam planing. Jednak skończyłam pół godziny wcześniej, więc spokojnie sobie na niego czekałam pod firmą. Było mi trochę zimno, bo byłam w samym polarku, ale co mi tam. Pół godziny szybko minie, a przynajmniej zobaczę jak przyjedzie i szybciej pojedziemy do domu. Niestety, pół godziny minęło, a brata nie ma. Stoję, marznę, a jego nie ma. Robi się coraz bardziej zimno i ciemno, a ja nadal czekam. Coraz gorsze myśli krążą mi po głowie; że może coś mu się stało, może samochód się zepsuł, może miał wypadek, może się zgubił, itd., z tym, że nijak nie przybliża mnie to do dostania się do domu. Przypomniałam sobie, że M jeszcze tego dnia rano powiedział mi "jakby co, to przyjdź do mnie". Skoro pracuje w miarę niedaleko i kończy o 20.00 więc czemu nie? Spokojnie pójdę do niego i poczekam, aż skończy pracę. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Z tym, że nie znalazłam jego firmy! Czemu nie należy się dziwić, bo byłam koło niej tylko raz, przejazdem i to za dnia, a w momencie mojego "spacerku" było już całkowicie ciemno. Po przejściu połowy strefy przemysłowej Waalwijku stwierdziłam, że muszę wrócić pod moją firmę, bo może jednak mojego brata zatrzymały korki, więc teraz już na pewno jest i czeka na mnie. Zaklinając rzeczywistość żeby był i żeby przypadkiem nie odjechał wróciłam pod swoje miejsce pracy. Oczywiście srebrnego auta mojego brata nie ma. Na skraju paniki weszłam do pracy, bo byłam już nieźle przemarznięta i totalnie bez pomysłu jak dostanę się do domu, skoro nikt po mnie nie przyjechał, a firmy M nie znalazłam. I w tym momencie kątem oka zobaczyłam, że mój kochany mąż podjechał pod firmę. Chyba nigdy w życiu jeszcze się tak nie cieszyłam na widok samochodu na krakowskich tablicach rejestracyjnych. Pognałam do auta jakby się za mną paliło.

I cóż się okazało? M wiedział, że w tym dniu skończy wcześniej i umówił się z moim bratem, że to on mnie odbierze. Nie mieli mnie o tym jak poinformować, bo nie wzięłam ze sobą telefonu. Od 16:00 czekał na mnie pod budynkiem, a że nie wiedział którym wyjściem wyjdę to co jakiś czas zmieniał miejsce postoju. Ustaliliśmy, że w momencie gdy ja skończyłam pracę i wyszłam z budynku on stał praktycznie w drzwiach, którymi wychodziłam. Ale jak to się stało, że on mnie nie widział? Tego nie wiem do dziś. Dlaczego ja nie widziałam jego, to wiem. Byłam tak zafiksowana na znalezieniu srebrnego auta mojego brata, że nawet gdyby nasz czarny samochód miał do maski przyczepione balony to i tak bym go nie zauważyła.

Następnego dnia wzięłam ze sobą do pracy i kurtkę i pieniądze i nawet telefon. Trudno, najwyżej mnie okradną. Morał z tej historii jest taki, że nigdy więcej nie wyjdę do pracy bez telefonu i na całe szczęście w firmie, w której pracowałam trzeba było chodzić w kamizelkach odblaskowych. Inaczej nie wiem czy nie skończyłabym pod kołami tira "spacerując" przez 1,5 godziny po strefie przemysłowej w zupełnych ciemnościach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kupujemy skuter

Witamy w Turnhout

Ammerzoden