Mieszane uczucia po wizycie na zamku Pieskowa Skała
Każdy emigrant prędzej czy później powie, że do Polski nie jedzie się na urlop i wypoczynek, a z domu rodzinnego wraca się bardziej zmęczonym niż przed wakacjami. Za każdym razem w Polsce czeka mnóstwo spraw do załatwienia - a to lekarz, a to dentysta, mechanik samochodowy, bo w Polsce jednak taniej czy jeden, drugi lub trzeci urząd, bo nagle sobie wszyscy o nas przypomnieli. Gdyby lista spraw do załatwienia była zbyt krótka to trzeba dodać do niej odwiedziny wszystkich bliższych i dalszych członków rodziny, a w kolejce ustawiają się znajomi i przyjaciele.
Zamek jest pięknie odrestaurowany. Renowację wsparły granty z Norwegii, Lichtenstein'u i Islandii o czym informuje tabliczka umieszczona zaraz przy wejściu. W piękny, słoneczny dzień jaki się nam trafił, cudownie było spacerować po dziedzińcu zamku i podziwiać jesień, która zawitała do Ojcowskiego Parku Narodowego. Wjazd windą na wierzę widokową, która jest równocześnie częścią restauracji mieszczącej się w zamku i swego rodzaju punktem widokowym wprawił nas w dobry nastrój. Piękne widoki, czyste niebo, słońce i wysoka temperatura jak na początek października, a w dodatku kolorowe liście na drzewach dookoła nas sprawiły, że naprawdę poczuliśmy się odprężeni i zrelaksowani. Jak na prawdziwych wakacjach. Nie mogłam się doczekać, aż kupimy bilety i wejdziemy do środka.
Bilet kosztował nas 11 zł za osobę (gdybyśmy się zdecydowali na obejrzenie jeszcze jednej komnaty z malarstwem angielskim musielibyśmy dopłacić kolejne 7 zł za osobę) i prawdę powiedziawszy za taką cenę oczekiwałam czegoś więcej. Czegoś więcej niż niemiłych pracowników, którzy patrzyli na nas wilkiem, bo nie schowaliśmy aparatu, chodzili za nami krok w krok i stale upominali, że tu zdjęć robić nie wolno albo zgubiliśmy trasę zwiedzania. To może trzeba ponumerować sale? Bo cóż mi z tego, że w przewodniku sale są ponumerowane skoro ja nie mam pojęcia gdzie jestem?! Jednym z ciekawszych eksponatów wydał mi się obraz przedstawiający czarnoskórego chłopca. Wydał mi się, bo powieszony został na wprost okna i w słoneczny dzień praktycznie nic nie było na nim widać! Przez całą wystawę praktycznie przebiegliśmy czując na sobie oddech pracowników. Mówiąc szczerze w atmosferze napiętnowania i tak dobrze znanej z polskich urzędów - złości pracowników, bo przeszkadza się im w piciu kawy, nawet nie chciało nam się nic oglądać.
Jestem absolwentką kulturoznawstwa i w praktyce sama mogłabym być pracownikiem muzeum, więc może dlatego bardzo subiektywnie odbieram całą naszą wizytę w Pieskowej Skale. We wszystkich miejscach jakie odwiedziliśmy z M odkąd jesteśmy razem (a było tego naprawdę sporo) spotykaliśmy przemiłych ludzi, osoby, które chcą się podzielić swoją wiedzą, zainteresowaniami czy choćby dobrym humorem. Ludzi, którzy pracują w ośrodkach kultury tym bardziej powinno to dotyczyć. Kupując bilet, podziwiając piękną fasadę budynku mam ochotę na więcej. Tymczasem po wejściu do zamku dostaję naprawdę niewiele - niemiłych pracowników tropiących krnąbrnych zwiedzających, rozlatujący się przewodnik i przedmioty, które można byłoby w bardziej przemyślany sposób wyeksponować.
Gdy ostatnio byliśmy w Polsce chcieliśmy choć odrobinę poczuć, że jednak mamy urlop, a nie tylko biegać z kalendarzem w ręce i odhaczać na liście załatwione sprawy i dopisywać nowe, które dopiero co wyskoczyły, a które koniecznie trzeba zdążyć załatwić przed powrotem do Holandii. W weekend była piękna pogoda, więc wybraliśmy się w najbliższą okolicę czyli do Ojcowa. Uparłam się, że koniecznie musimy odwiedzić zamek Pieskowa Skała, bo nigdy tam nie byłam.
Do kasy kolejka jak za komuny, ale dzielnie stawiliśmy temu czoła. Z biletami w ręku ruszyliśmy do środka. Pierwsze co zobaczyliśmy po okazaniu biletów to krużganki, które dopełniły obrazu pięknie odrestaurowanego zamku. Później było już tylko gorzej. Na wejściu przywitał nas pan, który pierwsze co to powiedział nam, że nie wolno robić zdjęć i kazał nam włożyć filcowe, ochronne buty. Poczułam się jak w czasach wycieczek szkolnych w podstawówce, czyli ponad 20 lat temu. Następna spotkana przez nas pracowniczka muzeum wręczyła nam "przewodnik" - zalaminowanych kilka kartek papieru związanych sznurkiem. Poczułam się zniesmaczona i oszukana. Razem z nami do środka weszła para, która poprosiła o przewodnik w języku francuskim. W odpowiedzi usłyszeli, że takowego nie ma. Ewentualnie może się dla nich znaleźć egzemplarz po angielsku.
Jestem absolwentką kulturoznawstwa i w praktyce sama mogłabym być pracownikiem muzeum, więc może dlatego bardzo subiektywnie odbieram całą naszą wizytę w Pieskowej Skale. We wszystkich miejscach jakie odwiedziliśmy z M odkąd jesteśmy razem (a było tego naprawdę sporo) spotykaliśmy przemiłych ludzi, osoby, które chcą się podzielić swoją wiedzą, zainteresowaniami czy choćby dobrym humorem. Ludzi, którzy pracują w ośrodkach kultury tym bardziej powinno to dotyczyć. Kupując bilet, podziwiając piękną fasadę budynku mam ochotę na więcej. Tymczasem po wejściu do zamku dostaję naprawdę niewiele - niemiłych pracowników tropiących krnąbrnych zwiedzających, rozlatujący się przewodnik i przedmioty, które można byłoby w bardziej przemyślany sposób wyeksponować.
Po opuszczeniu zamku wróciliśmy do kasy by sprawdzić czy jest tam jakakolwiek informacja o tym, że wnętrza nie można fotografować - nie ma. Zapytaliśmy panią kasjerkę dlaczego o zakazie nie informuje odwiedzających - nie umiała odpowiedzieć. A odpowiedz jest prosta - bo nikt by tych biletów nie kupił. 11 zł za osobę to wcale nie jest mała kwota, a jeśli jest się we trójkę czy w czwórkę to robi się już naprawdę poważna kwota. I w trakcie naszej konwersacji z panią w okienku kilka osób z kolejki wyszło i zrezygnowało, "bo jak to tak, że nie można robić zdjęć". Mamy XXI wiek i ludzie wiele podróżują, wiele widzą i wiele zwiedzają. Przykre jest to, że po ciężkich latach dla całego polskiego muzealnictwa, gdy zwiedzających praktycznie nie było, teraz powoli się to zmienia, a potencjalni goście zniechęcani są tego typu historiami.
Komentarze
Prześlij komentarz