Reportaż TVN - ile w nim prawdy?

Na facebooku i różnych grupach związanych z Holandią i polakami w NL zawrzało po reportażu Superwizjera TVN, w którym mowa o wykorzystywaniu pracowników przez biura pośrednictwa pracy. Link do reportażu znajduje się tutaj. Po jego obejrzeniu miałam mieszane uczucia. Po pierwsze dlatego, że o ile ideowo jest mi blisko do TVN tak ten materiał mi się nie podobał i czułam po nim niedosyt, a na usta cisnęło mi się pytanie "i co z tego?". Nie jest to efektem tego, iż sama tak cudownie trafiłam i agencja mnie nie oszukuje ani nie żeruje na mojej ciężkiej pracy. Co to, to nie. Jednak według mnie materiał prześlizgnął się po temacie, a kilka istotnych kwestii w ogóle w nim pominięto. 

W materiale na przykład nie wspomniano o pobieraniu przez agencję pieniędzy za transport do i z pracy (jeśli jest on samochodowy) albo o opłatach za rowery, których stan techniczny jest katastrofalny. Dla wyjaśnienia dodam, że w Holandii każda firma, która zatrudnia pracowników zwraca koszty dojazdu do pracy. Dzięki temu agencje zarabiają na tym podwójnie - dostają pieniądze od firmy i od pracowników. Pobieranie opłaty za transport od pracowników w Holandii jest nielegalne! Co nie przeszkadza żadnej agencji. Każda tak robi. Zawyżane są również podatki, które potrącane są dla Holenderskiego fiskusa, a różnica ląduje na kontach agencji. Kwoty jakie trzeba płacić za zakwaterowanie na agencyjnych domkach również nie przystają do stanu tychże mieszkań. 

A jak to było w moim przypadku? 

Pierwszy raz do Holandii przyjechałam końcem lipca 2016 roku razem z koleżanką. Mieszkałyśmy na absolutnym pustkowiu gdzie dookoła nie było nic oprócz szklarni i pól. Agencja pobierała od nas 75 euro tygodniowo za mieszkanie. W domu mieszkało 9 osób, a warunki były przyzwoite. 






 Po tygodniu skończyła się praca (dzięki Bogu!, z tym, że to temat na zupełnie inną historię), a agencja przeniosła nas na inne mieszkanie. Do tej pory pamiętam jakie miałyśmy miny po przekroczeniu progu tego domu - absolutny opad szczeny. Dom był cudowny i 75 euro tygodniowo, które płaciłyśmy było kwotą jak najbardziej zasadną. W czasie 5 tygodni, które przepracowałyśmy dla tej agencji dwa razy widziałam na oczy swoją koordynatorkę. Raz gdy podpisywałyśmy umowę i drugi raz gdy przywiozła nam karty ubezpieczenia. Bardzo ciężko było się do niej dodzwonić, trochę częściej odpisywała na smsy. Trzeba jednak powiedzieć wprost, że organizacja wszystkiego w tej agencji była sensowna. Na danej lokacji mieszkały osoby, które razem jeździły do pracy samochodem, który miały do dyspozycji, więc nie było żadnych problemów. Za transport płaciłyśmy 10 euro tygodniowo (kierowca za swoją funkcję dostawał 25 euro za tydzień), a dodatkowo musiałyśmy się zrzucać na mycie auta. Samochodu agencyjnego nie można było używać w celach prywatnych, więc wyjazdy do sklepu nie wchodziły w grę. W aucie zamontowany był GPS, który agencja śledziła i wiedziała gdzie znajduje się samochód. Raz w tygodniu, w losowe dni agencja sprawdzała czystość samochodu i w domku. Za najmniejszy bałagan kara wynosiła 250 euro od każdej z nas! Wśród ludzi krążyły legendy o płaceniu kar za zżółkłe fugi w łazience, które mieszkańcy szorowali szczoteczkami do zębów żeby je wybielić.













Mieszkałyśmy tam miesiąc i po miesiącu znów skończyła się praca. Zrezygnowane zmieniłyśmy agencję. W czasie rozmowy telefonicznej pani z biura zapewniła nas o tym, że praca jest lekka, że istnieje możliwość dorobienia w soboty, jest dużo godzin, będziemy mieszkać w nowo wyremontowanym hotelu pracowniczym, a koszt zakwaterowania to jedynie 50 euro tygodniowo. Bajka! Pojechałyśmy. To co zobaczyłyśmy na miejscu przeszło wszelkie nasze oczekiwania.











Wytrzymałyśmy tydzień. Trafiłyśmy do pokoju bez okna. Na jakieś 5 może 6 pokoi była wspólna kuchnia i łazienka. Wszędzie było czuć trawą, a brud i syf wyzierał z każdego zakamarka. W niedzielę zmusiłyśmy się do ugotowania obiadu, który jadłyśmy przez tydzień. Jak tak wygląda hotel pracowniczy zaraz po remoncie to ja nie chcę wiedzieć jak wygląda przed remontem! Choć ludzie, którzy z nami mieszkali twierdzili, że to i tak są super warunki, że wcześniej trafiali gorzej. Nie wyobrażam sobie trafić gorzej. Mieszkanie tam w jakiś sposób obdarło mnie z człowieczeństwa. Nie dość, że emigracja i oderwanie od rodziny nie są łatwym doświadczeniem i niewiele osób decyduje się na to dlatego, że ma taką zachciankę to zmuszanie ludzi do życia w takich warunkach dobija. Pierwszego dnia zaraz po wejściu do pokoju, zostawiłyśmy rzeczy i wyszłyśmy na spacer. Usiadłyśmy na pierwszej napotkanej ławce i z płaczem zadzwoniłyśmy do domu. Po skończonych rozmowach ustaliłyśmy, że wytrzymamy tydzień i wracamy do Polski. 

Praca ciężka nie była, ale również nie było dużo godzin, a w sobotę firma, dla której pracowałyśmy była zamknięta, więc nie było opcji żeby dorobić. Miałyśmy dojeżdżać do firmy rowerem, ale z racji tego, iż koordynatorka musiałaby pierwszy raz pojechać z nami to załatwiła nam dziewczynę, która prywatnym autem zabierała nas do pracy. Kosztowało nas to 5 euro za tydzień. Koszt użytkowania roweru to 70 euro tygodniowo!

Ze łzami radości w oczach w połowie września wróciłyśmy do Polski.

Na następny wyjazd zdecydowałam się już z M. Wyjechaliśmy końcem listopada. I trafiliśmy do... Belgii! Tak, agencje pracy mają takie ciekawe pomysły - umieszczają ludzi w Belgii i dowożą ich do pracy do Holandii. Wychodzi taniej.

Mieszkaliśmy w bungalach w Lommel. My i około tysiąca innych osób i wszyscy pracowaliśmy w jednej firmie. Do pracy dojeżdżaliśmy autokarami. Żeby zacząć pracę o godzinie 13.00 trzeba było wyjechać o 11.00. Pracę kończyliśmy o 23:30, autobus z firmy wyjeżdżał o 00:30, a w wiosce smerfów (tak nazywaliśmy nasz camping) byliśmy przed 2:00. Nim poszliśmy spać była godzina 3:00. I tak 7 dni w tygodniu. Przez 1,5 miesiąca. Do tej pory jestem z nas dumna, że daliśmy radę. W czasie tych 9 godzin wolnego czasu trzeba było coś ugotować, wyprać, iść na zakupy i się wyspać. O ile z gotowaniem nie było problemu tak do najbliższego sklepu było 8 km w jedną stronę - pieszo! Po jakiś 3 tygodniach agencja zlitowała się nad nami i codziennie o godzinie 10.00 autobus zabierał nas na zakupy. Na cały camping były dwie pralnie - łącznie jakieś 7 pralek. Raz w tygodniu każda osoba dostawała jeden żeton do pralni, dodatkowy kosztował 5 euro. Skorzystanie z suszarki to koszt 2,5 euro. Agencja za zakwaterowanie pobierała 81 euro.









Pomimo tych wszystkich niedogodności mieszkało się nam naprawdę sympatycznie. W styczniu agencja przeniosła nas do innego domu. Dom znajdował się w miejscowości Best, który jest swego rodzaju przedmieściami Eindhoven. Od razu po przeprowadzce cena za zakwaterowanie wzrosła do 85 euro i nagle zaczęliśmy płacić 5 euro tygodniowo za transport. Dom był duży i mieszkało w nim 35 osób w tym tylko 3 kobiety. Na tych wszystkich ludzi przypadały dwie łazienki, dwie kuchnie i... jedna toaleta! Cały dom był wyłożony wykładzinami tyle, że na jego wyposażeniu nie było odkurzacza. Próba sprzątania była koszmarem. Za to samo miasto nas oczarowało i z chęcią byśmy tam wrócili.

























Po miesiącu agencja przeniosła nas do Sprang-Capelle. Do pracy mieliśmy jedynie 8 kilometrów, więc agencja kazała nam jeździć rowerami, które są na wyposażeniu domu. Tylko, że w domu były 3 rowery i 9 osób! Stale mieliśmy problem z dotarciem do pracy. Po deszczu woda z dachu kapała nam na łóżko i spływała po ścianie w łazience i w korytarzu. Kaloryfery nie grzały, co koordynatorka skwitowała "nie pierdo*, idzie wiosna". Wytrwaliśmy tam miesiąc. Po tym czasie udało się nam wynająć pokój. Było to trafienie z deszczu pod rynnę, ale to temat na zupełnie inną historię.

Obecnie prywatnie wynajmujemy dom szeregowy. Wreszcie mieszkamy sami i nie musimy wysłuchiwać imprez współlokatorów, nie jesteśmy biernymi palaczami tytoniu czy marihuany. Mieszkamy sami i nareszcie mamy święty spokój i jesteśmy szczęśliwi. Owszem wynajem całego domu, w którym mamy dwie sypialnie, salon z aneksem kuchennym, łazienkę, a do tego mały składzik i do naszej dyspozycji są dwa garaże oraz podwórko, wychodzi nas nieco więcej niż płaciliśmy agencji miesięcznie za ich lokale, ale komfort mieszkania jest zdecydowanie większy i warty każdej sumy pieniędzy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kupujemy skuter

Witamy w Turnhout

Ammerzoden