Kryzys emigrancki

Jest sobota i jak zwykle M jest w pracy, a ja jak zwykle siedzę sama. Kolejny dzień z rzędu pogoda jest bardziej londyńska niż zachodnioeuropejska - leje, wieje i jest zimno. Idealna aura do tego by popaść w depresję...

Mieszkając z daleka od rodzinnego kraju przychodzi taki czas gdy dopada nas kryzys. Od jakiegoś czasu szperam w internecie i wiem, że nie jestem w tym sama. Prędzej czy później dopada każdego emigranta. Jedni radzą sobie z nim szybciej i lepiej, a inni pokonani wracają do Polski.

Od jakiegoś czasu sama przeżywam kryzys. Dobija mnie pogoda za oknem, ludzie w pracy, poczucie wyobcowania poza pracą, nieznajomość języka tubylców, uzależnienie od męża, brak polskich produktów w sklepach (o polskich sklepach nie będę wspominać, bo nie stać mnie na to żeby robić w nich zakupy, a i jakość towaru pozostawia wiele do życzenia), brak przyjaciół i generalnie wszystko. 

Najłatwiej jest przeżyć bez polskich produktów, ale są momenty gdy naprawdę marzę o tym by móc przeczytać na etykiecie jakie mięso kupuję, a nie dokonywać wyboru na zasadzie "wygląda na jadalne". Wpadliśmy z M w euforię, gdy odkryliśmy w jednym ze sklepów produkty firmy Aviko z polskimi napisami. Już dawno się tak nie cieszyłam z powodu zakupu mrożonek, nie wiem nawet czy kiedykolwiek taka radość towarzyszyła zakupom spożywczym. Miny nam już nieco zrzedły, gdy doszliśmy do kasy i pani coś do nas mówiła, a po naszej prośbie by przeszła na angielski odparła tylko not important. Niestety często się tak zdarza, choć, jak dziś wyczytałam Holendrzy są najlepiej mówiącym po angielsku narodem na świecie, dla którego angielski nie jest językiem rodzimym. 

Przykry jest również fakt, iż przyjaźnie czy znajomości, o które walczyłam i dbałam latami, a które zostały w Polsce rozpadają się. Powoli, nawet bardzo powoli, ale obserwuję jak coraz mniej mnie łączy z ludźmi, którzy jeszcze niedawno byli mi bardzo bliscy. Jednocześnie rozumiem, że jest to proces nieuchronny. Emigracja na pewno mnie zmieniła. Przez rok czasu ci ludzie też się zmienili, a każde z nas żyje w innej rzeczywistości i powoli przestajemy rozumieć się nawzajem. No, bo jak to mnie nie stać na to by jechać z jednymi czy drugimi na wakacje do Grecji czy do Włoch?! Przecież zarabiam w euro!! No właśnie. Nie stać mnie. Nie oszukujmy się - nie przyjechaliśmy do Holandii z chęci podziwiania wiatraków czy rowerowej infrastruktury. Jak większość wyjechaliśmy z Polski z powodów finansowych. 

Jak kiedyś powiedział mój znajomy, który przez Holandię zawędrował do Londynu "Ten kraj cię nie chce". I mówił o Polsce. Wtedy go wyśmiałam, ale obserwując co się dzieje w kraju nad Wisłą i jak wyglądało nasze życie, jak szarpaliśmy się każdego dnia o każdy grosz zaczęłam rozumieć o co mu chodziło. Podjęliśmy decyzję o wyjeździe. Czy słuszną? Czas pokaże. Mam nadzieję, że tak. Póki co nie żyjemy jak pączki w maśle i bywają chwile gdy musimy oglądać każdego centa przed jego wydaniem, ale liczę, że nadejdzie moment, w którym i mnie będzie stać na zagraniczne wakacje. Na razie musimy wyprostować kilka spraw w Polsce i zastanowić się co dalej. M nie chce wracać, ale ja cały czas powtarzam sobie, że wyjdziemy finansowo na prostą, że odłożymy trochę na jakieś sensowne mieszkanie czy maleńki domek w Polsce i wrócimy; że to jakieś 10 lat jeszcze i będziemy się pakować w drogę powrotną. Znów czas pokaże jak będzie.

Bywają momenty gdy mam ochotę przyjechać do Polski, pojechać na ul. Wiejską w Warszawie i powiedzieć naszym rządzącym co sądzę o ich rządach i stanie państwa polskiego. Żal za serce ściska jak widzi się setki busów, które codziennie wywożą ludzi z kraju i przywożą do Holandii. Pół biedy jeszcze gdy są to studenci czy ludzie młodzi, którzy chcą się czegoś dorobić. Ale osoby w wieku naszych rodziców powinny powoli szykować się do dostatniej i spokojnej emerytury w Polsce, a nie szukać "szczęścia" w świecie. I właśnie dlatego jednoczenie nienawidzę Polski - dlatego, że zmusiła mnie oraz setki innych mnie podobnych do wyjazdu i rozłąki z rodziną i przyjaciółmi, a jednocześnie, będąc daleko od kraju widzę jak bardzo kocham ten kawałek ziemi, z którego pochodzę; jak bardzo brakuje mi polskiego i polskości, choć pracuję wśród polaków. I może właśnie z tego powodu za każdym razem, gdy widzę tira na polskich tablicach rejestracyjnych mam łzy w oczach. 

Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, iż jestem absolutnie uzależniona od M. Nie mam tu żadnych koleżanek czy przyjaciół. Jedyną osobą, której mogę się na bieżąco żalić jest mój mąż. W dodatku mamy jeden samochód i komunikacyjne również jestem uzależniona od M. Bez niego nigdzie się nie ruszę. Moglibyśmy kupić drugie auto dla mnie tyle, że ja od ponad dwóch lat nie siedziałam za kółkiem i raczej się nie przełamię. Zdecydowanie nie jestem stworzona do bycia kierowcą. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że będę tęsknić za przepełnionymi, zimą zimnymi, a latem gorącymi i śmierdzącymi tramwajami. Dopiero teraz odkrywam jak wielką niezależność daje komunikacja miejska! Jak coś jest tak oczywistego jak to, że idzie się na przystanek, wsiada w tramwaj czy autobus i dojeżdża do celu to się tego nie zauważa. Zazwyczaj zauważamy braki. I tak jest właśnie w tym wypadku. W Holandii komunikacja miejska praktycznie nie istnieje. Jeśli już autobus jest to jego cena jest kosmiczna. Tutaj wszyscy poruszają się rowerami, skuterami lub samochodami. A ja póki co nadal nie umiem otworzyć garażu, w którym uwięziony jest mój rower, więc odchodzę od domu tak daleko, jak daleko poniosą mnie nogi. 

Ale wytrwam! Dla M. Dlatego, że jest miłością mojego życia, a jego widok sprawia, że nawet resztkami sił widzę powód do tego by walczyć o nasze normalne życie, niezależnie od tego gdzie miałoby się toczyć. A kiedyś przyjdą lepsze dni i znów będzie lato...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kupujemy skuter

Witamy w Turnhout

Vlissingen - miasto sześciu plaż